Jak Retreat Duchowy Pomógł Mi Uspokoić Umysł i Duszę

Jak Retreat Duchowy Pomógł Mi Uspokoić Umysł i Duszę

Wyobraź sobie mnie, pędzącą przez życie jak chomik w kołowrotku – praca, dom, dzieci, spotkania, maile, a w głowie milion myśli na minutę. Byłam tak zestresowana, że raz rozlałam kawę na notatki przed ważnym spotkaniem i prawie się popłakałam. Znasz to uczucie, kiedy masz dość wszystkiego i wszystkich, a najbardziej siebie, bo nie ogarniasz? To byłam ja, totalnie odcięta od siebie samej, zapominająca, co w życiu ważne. W końcu coś we mnie pękło – potrzebowałam przerwy, chwili, żeby złapać oddech. I wtedy usłyszałam o retreatcie duchowym. Serio, to była najlepsza decyzja ever – jak bilet do spokoju i odnalezienia siebie.

Zaczęło się, kiedy koleżanka opowiedziała mi o swoim wyjeździe na retreat. „Wyłączasz telefon, idziesz w las i po prostu jesteś” – mówiła, a ja myślałam: „Brzmi jak bajka, ale gdzie ja znajdę na to czas?” Ale stres robił swoje – byłam rozdrażniona, zła na wszystko, a wieczorami zamiast cieszyć się z dziećmi, gapiłam się w sufit, myśląc o pracy. W końcu wzięłam urlop, znalazłam retreat w pobliskim lesie i pojechałam. Bałam się, że będę się nudzić albo że to jakieś dziwne „ezoteryczne” klimaty, ale okazało się, że to jak wakacje dla duszy. Raz, pakując się, zapomniałam butów do chodzenia – chodziłam w trampkach po błocie, ale śmiałam się, że to moja „przygoda z naturą”.

Pierwszy dzień retreatu to było jak wejście do innego świata. Żadnych telefonów, żadnych powiadomień – tylko cisza, las i grupka ludzi, którzy, jak ja, chcieli zwolnić. Siedzieliśmy w kręgu, rozmawialiśmy o tym, co nas gryzie – o złości, frustracjach, marzeniach. Na początku czułam się jak na terapii grupowej, trochę niezręcznie, ale potem otworzyłam się. Mówiłam o tym, jak czasem czuję, że życie mnie przerasta, jak zazdroszczę innym „idealnych” żyć na Instagramie. I wiesz co? Inne dziewczyny czuły to samo. To było jak zrzucenie ciężaru z pleców – poczułam, że nie jestem sama.

Retreat dał mi czas, żeby pomyśleć o tym, co naprawdę ważne. Zaczęłam doceniać ludzi wokół mnie – moje dzieci, które zawsze mają dla mnie uśmiech, nawet jak jestem zła; koleżanki, które podrzucają mi kawę, kiedy mam doła. Raz, podczas medytacji, przypomniałam sobie, jak kiedyś regularnie się modliłam – to było jak powrót do domu. Retreat pomógł mi odnowić tę relację z Bogiem, którą gdzieś zgubiłam w codziennym biegu. Siedziałam na łące, patrzyłam na niebo i czułam, że ktoś tam nade mną czuwa. To nie było jakieś wielkie objawienie – raczej spokojna pewność, że nie jestem sama.

Chwila spokoju na łonie natury.
Chwila spokoju na łonie natury.

Wybierając retreat, musisz znaleźć taki, który pasuje do ciebie. Jest ich mnóstwo – od tych w klasztorach, gdzie panuje cisza, po takie w górach z jogą i warsztatami. Ja wybrałam prosty, w lesie, bo chciałam być blisko natury. Organizatorzy zadbali, żeby nikt się nie nudził – były rozmowy, spacery, medytacje, a nawet warsztaty, gdzie robiliśmy własne notatniki na wdzięczność. Raz zgubiłam się na leśnej ścieżce – myślałam, że to koniec, ale znalazłam drogę i śmiałam się, że to moja „metafora życia”. Ważne, żeby retreat miał przestrzeń na to, czego potrzebujesz – czy to cisza, rozmowy, czy czas na refleksję. Niektóre oferują nawet jedzenie wege, co było dla mnie hitem, bo wróciłam z przepisem na boską zupę dyniową.

Retreat to nie tylko relaks – to jak reset dla głowy i serca. Pomógł mi spojrzeć na życie z dystansu. Na przykład: kiedyś wściekałam się, gdy ktoś zarysował mi auto – teraz myślę: „Okej, to tylko blacha, ważne, że nikomu nic się nie stało.” To podejście dało mi spokój – przestałam się złościć na drobiazgi, na ludzi, na Boga. Zaczęłam widzieć, że trudności to nie kara, tylko część życia, a ja mam siłę, żeby je ogarnąć. Raz, po powrocie, dziecko rozlało sok na kanapę – zamiast krzyczeć, wzięłam głęboki oddech i posprzątałam. To był mój mały sukces.

Największym darem retreatu było dla mnie odpuszczenie przeszłości. Siedziałam nad jeziorem, pisałam w dzienniku o rzeczach, których żałuję – o szansach, których nie wzięłam, o błędach, które popełniłam. I nagle dotarło do mnie: to już było, nie zmienię tego. Spaliłam tę kartkę w ognisku – symbolicznie, ale poczułam się lżejsza. Retreat pokazał mi, że mogę iść do przodu z wiarą w siebie i w to, że życie ma sens. To nie znaczy, że teraz jestem zen 24/7 – czasem wciąż się wkurzam, ale szybciej wracam do równowagi.

Nie powiem, że retreat to cudowne lekarstwo na wszystko. Były momenty, kiedy chciałam wrócić do domu – raz, podczas ciszy, moje myśli tak galopowały, że myślałam, że oszaleję. Ale te kilka dni dały mi coś, czego nie kupisz za żadne pieniądze: spokój, jasność, poczucie, że jestem na właściwej drodze. Po powrocie czułam się, jakby ktoś włączył mi światło w głowie. Zaczęłam robić małe rzeczy – pisać, za co jestem wdzięczna, modlić się wieczorami, spędzać więcej czasu z bliskimi. To jak nowe życie, ale bez wywracania wszystkiego do góry nogami.

Jeśli czujesz, że życie cię przytłacza, spróbuj retreatu duchowego. Nie musisz być super religijna – wystarczy, że chcesz chwili dla siebie. Znajdź miejsce, które cię woła – może to las, góry, a może klasztor nad morzem. Spakuj wygodne buty, otwórz serce i jedź. To jak prezent, który dajesz sobie i swoim bliskim, bo wrócisz spokojniejsza, silniejsza, gotowa na to, co przyniesie życie. Byłaś na retreatcie duchowym? Jakie miejsce polecasz? Daj znać w komentarzu – jestem cała w słuch!

Post a Comment

Previous Post Next Post